Siadam na parapecie i odpalam szluga, wsłuchując się w
melodię kropek, które bez żadnego wstydu tworzą muzykę swojego życia. Patrzę w
szybę i widzę w niej swoje odbicie, i
widzę kroplę deszczu spływającą po szybie, to jakby moja łza spływająca po
policzku. Zagłębiając się w te smutny obraz można dostrzec wrak, a nie żyjącego
człowieka, od kilku lat tylko wegetuję, mój oddech jest coraz bardziej płytki..
to nie człowiek, to jest coś, coś z zapadniętymi i przećpanymi oczami, coś z
gnijącym ciałem, bez duszy w środku..
moje funkcje życiowe powoli zanikały jak gwiazdy na niebie.. sięgam po kieliszek i piję za jutrzejszą pogodę,
aby zniknęły chmury i wreszcie wyszło słońce.. modlę się do dziadka, rozmawiam z nim o życiu
po śmierci, jestem ciekaw, co mnie czeka, bo nie chcę tak żyć, tak wegetować,
powoli zdycham jak pies.. pytam co u niego i już żyje mu się wśród aniołów. Drżącym
głosem błagam go o pomoc, proszę by ukazał mi rano na niebie te siedem kolorów
tęczy, które powodują uśmiech u człowieka. Patrzę na ludzi pod parasolami,
chowających się przed ulewą. Ten parasol i deszcz t tylko przenośnie, ci ludzie
boją się świata, chowają się przed prawdziwym życiem. Nie chcą zostać zranieni,
oszukani i wyrzuceni jak śmiecie, więc budują mur obronny przed tymi hienami i
sępami, przed tymi którzy żerują nad naszym nieszczęściem.. patrzę na jej
zdjęcie, w jej oczach widzę tylko pustkę. Była tam taka szczęśliwa i
uśmiechnięta, uśmiechała się do nie, ale myślała o innym, była dla mnie
wszystkim, a ja dla niej niczym, nie byłem jej potrzebny. Kładę głowę na
poduszkę, zaciskam dłonie na mojej szyi i zaczynam ściskać coraz mocniej, to
już koniec cierpień, koniec życia, tylko we śnie znajdę szczęście..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz